wtorek, 26 maja 2015

Spotkanie z wielbicielem garniturów, twarzą kampanii orzeszkowej oraz autorem uchodzących przekleństw

Michał Rusinek urodził się w 1972 roku w Krakowie i nadal tam mieszka – z rodziną. Był sekretarzem Wisławy Szymborskiej, teraz prowadzi Jej fundację. Pracuje na Wydziale Polonistyki UJ, gdzie prowadzi wykłady z teorii literatury i retoryki. Bywa tłumaczem z języka angielskiego, zdarza mu się pisywać książki dla dzieci i dorosłych oraz układać wierszyki czy teksty piosenek. Pisuje felietony o książkach i języku. 
W dniach 18-22 maja br. był gościem XXII Pomorskiej Wiosny Literackiej, której uroczysta inauguracja odbyła się 19 maja o godzinie 13:30 w Teatrze Rondo w Słupsku.
Anna Jurak: Jest pan znany jako publicysta, felietonista, autor książek, bajek, tekstów piosenek oraz wykładowca na UJ. W jakiej roli czuje się Pan najpewniej?
Michał Rusinek: We wszystkich naraz, to znaczy  mam prawdopodobnie niezdiagnozowane ADHD. Nie mogę się zajmować jedną rzeczą, bowiem wtedy ona mnie jakoś nuży, nudzi.. Zdaje się, że to wy wiecie, bo jesteście na bieżąco: jest taki system, nazywa się trójpolówka albo płodozmian, a więc ja muszę stosować trójpolówkę albo płodozmian, by zmieniać wszelkiego rodzaju czynności, które wykonuję. Dzięki temu w życiu się nie nudzę. Natomiast mogę powiedzieć, że najważniejsza jest praca na uniwersytecie, ponieważ uniwersytet płaci mi ZUS.
AJ: Czyja twórczość wywarła na Panu największe wrażenie i jakie wnioski Pan wyciągnął?
MR:  Oj,  to jest bardzo trudne pytanie, bo to trzeba by było się zastanowić. To doświadczenie się bardzo zmieniało. Nie zdawałem sobie sprawy , dopóki nie zacząłem tłumaczyć książek dla dzieci, jak ważne są te pierwsze lektury, jak ważne są te pierwsze książki, z którymi mamy do czynienia. Może dlatego, że my je absolutnie zwierzęco pamiętamy. Pamiętamy nie tylko treść , nie tylko ilustracje, nie tylko okładki, ale także ich zapach, a nawet w tych pierwszych latach to pewnie i smak. To od tego zaczyna się kontakt z książką. Na przykład bardzo dokładnie pamiętam twórczość Alexandra Alana Milne’a, który napisał „Kubusia Puchatka”, ale także napisał takie wierszyki „Dla Krzysia”, które zresztą  pod tym tytułem ukazały się, jak byłem mały. Ja je pamiętam z  dzieciństwa i później miałem  tłumaczyć „na nowo”, że tak powiem. To było trudne doświadczenie. Dobrze pamiętałem tę wersję , którą wówczas czytałem. To było powiedzmy w dzieciństwie, natomiast później to oczywiście się zmieniało, bo to jest tak, że do niektórych książek my musimy dojrzeć, a niektóre książki dojrzewają do nas. Także to się bardzo zmienia. W pewnym momencie, chyba do tej pory zresztą tak jest, że trochę jestem znużony beletrystyką. Bardzo niewiele czytam beletrystyki, raczej lubię np. eseistykę i to jest coś, co mi chyba sprawia największą przyjemność, ale mam,  o czym Pani łaskawie wspomniała w pytaniu poprzednim, takie jakby „swoje okienko” w TVN24, gdzie mówię o książkach różnych i dziwnych i ono mnie zmusza do tego,  żeby szukać w księgarniach i w internecie takich książek „nietypowych”, które sprawiają czasami oczywiście zawód, ale także nieoczekiwaną  przyjemność poznawczą.
AJ: Co dała Panu praca z Wisławą Szymborską i czy w znaczny sposób wpłynęło to na pańską twórczość?
MR: Jeżeli mamy jakieś 7 godzin teraz, to mogę Pani zacząć opowiadać. Ale tak w skrócie… Była niezwykłą osobą. Działała w myśleniu inspirująco, nawet jeśli nie mówiła wprost, a zazwyczaj nie mówiła. Nie była takim  typem , żeby mi jakichś porad udzielała. Natomiast z pewnością jest tak, że ona uczyła, nie w sposób bezpośredni, takiego poważnego stosunku do warsztatu. To znaczy, do tego co i ja uważam za najcenniejsze w pracy tłumacza i pracy pisarza. Jest to stosunek do tego, co się robi, tak jakby to było rzemiosło. Nie sztuka, natchnienie, nie wiadomo co. Rzemiosło. Tak naprawdę literatura jest zrobiona ze słów, którymi po prostu trzeba umieć się posługiwać, tak jak malarz powinien  umieć się posługiwać tymi pędzelkami, rozrabiać farbę i tak dalej. Więc taki stosunek powiedziałbym właśnie  rzemieślniczy, bo nie chciałbym powiedzieć techniczny, ale stosunek rzemieślniczy do twórczości, to jest coś, co na pewno  jej zawdzięczam.
AJ: Czy odnajduje się Pan w innej formie sztuki niż literatura?
MR: Nie, nie, na szczęście nie. Raz mi się udało coś zaśpiewać na scenie, a już więcej mnie nie zaproszono. Żartuję, ale jedyne co  czasami robię to zdjęcia, ale ponieważ teraz wszyscy robią zdjęcia, więc to nie jest żadna wielka sztuka, jednak czasami mi to sprawia przyjemność.
AJ: Czy Ma Pan może jakieś rady dla młodych twórców, którzy próbują swoich sił w pisarstwie?
MR: Kiedyś Czesław Miłosz, kiedy zapytano go o to samo, mówił, że pisać należy rzadko i niechętnie. To brzmi oczywiście jak zniechęcenie, ale to wcale nie jest zniechęcenie. Bo to jest taki wiek, nie wiem, czy Panie są w takim wieku, ale gdzieś mniej więcej, kiedy ma się straszną ochotę, taką psychologiczną potrzebę  pisania. Szymborska uważała, że najważniejszym elementem warsztatu pisarskiego jest kosz na śmieci i że trzeba robić selekcję. Nie tak, że jeśli coś wyszło spod mojego pióra, to już musi być idealnie, właśnie nie. Ona stosowała taką zasadę „próby nocy”. To znaczy, że  jeżeli jakiś wiersz zapisany wieczorem, rano się jej nie podobał, to znaczy, że trzeba go wyrzucić. To taki rodzaj pokory, także wobec czytelników. To jest coś, czego warto się nauczyć, aczkolwiek my się tego uczymy całe życie, więc to nie jest rada dla młodych twórców, tylko w ogóle dla  twórców.
AJ: Dziękujemy za udzielenie wywiadu.
MR: Ja również dziękuję.
Z Michałem Rusinkiem rozmawiały :
Anna Jurak i Alicja Jakubiak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz